Pierwsza refleksja, która nasunęła mi się po wczorajszej premierze jest taka, że chyba nigdy wcześniej nie widziałem "Wesela" tak... ponurego, poważnego, w zasadzie wyłącznie na serio. Oczywiście, to jest dramat, ale jakieś elementy komediowe zawsze się zdarzają i widać to zarówno w filmie Wajdy, jak i innych adaptacjach teatralnych. Tu tego w ogóle nie ma. Nawet jeśli dana scena jest teoretycznie zabawna, to u Kostrzewskiego element komiczny został praktycznie wyeliminowany. Nie czynię z tego zarzutu reżyserowi, bo po prostu w ten sposób odczytał on dramat Wyspiańskiego i jest to bez wątpienia odczytanie nad wyraz oryginalne, czuć w nim myśl i osobisty stosunek Kostrzewskiego do tekstu. Druga rzecz niesłychanie istotna - w tym "Weselu" właściwie nie ma wesela. Wiadomo, że Wyspiański potraktował przyjęcie weselne jako pretekst do rozmowy o Polsce, ale tutaj jest ono wręcz zepchnięte na margines, a na plan pierwszy, by nie powiedzieć wyłączny wysuwa się debata o polskości, naszych wadach, swarach i ciągłej nieumiejętności porozumienia się. Zwraca uwagę niesamowita hipnotyzująca muzyka i fenomenalna scenografia, złożona też z elementów narodowego imaginarium (cmentarz, pomniki - zwróćcie uwagę na schody! - , obrazy - choćby słynne "Pożegnanie powstańca" Grottgera). Wypowiadane w tej scenerii frazy robią wrażenie wyjątkowe i brzmią jakoś inaczej, gorzko, czasami miałem wrażenie, że oglądam nie wesele, a jakąś stypę czy spotkanie zmarłych albo wręcz wariację na temat "Nocy Walpurgi" Jerofiejewa/Kutza. Tu nawet Pan Młody nie wydaje się przekonany do swego ślubu (jakiż kontrast z pijanym szczęściem Panem Młodym Olbrychskiego czy tym w interpretacji Fronczewskiego!). Początkowo Piotr Ligienza wydawał mi się w tej roli jakimś nieporozumieniem, ale z czasem nie mogłem oderwać oczu, bo takiej interpretacji owej roli w życiu nie widziałem. Skoro już jesteśmy przy aktorach, to muszę stwierdzić, że spektakl jest zagrany bardzo dobrze, ale trudno mi wskazać kogoś, kto jakoś szczególnie wyróżnia się na tle reszty obsady. Może Czernecki w roli Czepca (brawa!)... Zasadniczo jednak aktorzy w tym spektaklu przypominali mi drużynę piłkarską pozbawioną gwiazd, która tworzy fantastycznie zgrany kolektyw. Gdybym miał wskazać wady spektaklu to nie byłoby ich wiele, ale jakieś zawsze się znajdą... Nie przekonał mnie Schuchardt w roli Dziennikarza ani Wernyhora Olbrychskiego. Scena z Rycerzem Czarnym wydała mi się za to jakaś niezamierzenie komiczna. Do tego parę - zrozumiałych - cięć tekstu (tu coś ujmę, tu coś dodam), łącznie z wycięciem całej postaci, czyli Nosa. Nie usłyszymy więc tu słynnej wypowiedzi o Chopinie... Kostrzewski naprawdę ma osobowość, wie co chce powiedzieć swoim teatrem (czułem to już przy "Walizce, w pełni doceniłem przy "Listach z Rosji", a teraz swoją opinię tylko ugruntowałem). Realizuje przedstawienia nowocześnie, ale z szacunkiem dla literackiego pierwowzoru. Pisałem wczoraj, że reżyser prowadzi dialog i polemizuje z "Weselem" Wajdy i zdanie podtrzymuję. Rozwinę myśl i powiem, że tak naprawdę to prowadzi on polemikę ze wszystkimi wcześniejszymi inscenizacjami telewizyjnymi (także ze spektaklem Kulczyńskiego) i filmowymi, dodając zarazem wiele od siebie. Mam nadzieję, że jeszcze wiele świetnych spektakli (a może i filmów) przed nim i przed nami.
_________________ My żyjemy!
|