Miałem szczęście do "Aszantki", albo "Aszantka" do mnie, bo jej premiera miała miejsce już po emisji premierowych odcinków serialu "Katastrofa w przestworzach" na National Geographic. NG emituje premiery zawsze w poniedziałek o 21.00, więc przez parę tygodni w pewnym okresie roku nic nie jest w stanie z tym wygrać u mnie.

No ale tym razem pozwoliłem sobie rzucić okiem. Sama sztuka... No cóż, nie zestarzał się ani odrobinę poruszany w niej problem, zestarzały się natomiast pewne okoliczności. Inscenizacja była rzetelna, natomiast ja tej sztuki nie jestem w stanie odebrać w jakiś osobisty sposób. Jestem jako mężczyzna zupełnie inny niż panowie z tej sztuki, podobają mi się zupełnie inne kobiety, więc osoba pokroju tytułowej postaci nie byłaby w stanie w żaden sposób zwrócić mojej uwagi. Patrzę więc zawsze na "Aszantkę" jako na sztukę o nieco obcych mi ludziach. No ale to ja tak mam.

W powyższej sytuacji nie ukrywam, że obejrzałem spektakl dla najmniejszej w nim roli, czyli dla służącego Jana, którego grał Henryk Łapiński. Znam go osobiście od ponad 20 lat, a ponieważ zawsze aktorzy epizodu przykuwali moją uwagę, więc i na niego zerkam zawsze z zaciekawieniem. Przyznam szczerze, że dla mnie Łapiński to "naczelny lokaj polskiego Teatru Telewizji". Bo w tego rodzaju rolach pojawił się także w przedstawieniach kanonicznych dla Teatru Telewizji, jak "Wujaszek Wania" w reżyserii Bardiniego, czy "Amadeusz" w reżyserii Wojtyszki oraz w wielu innych. Do tego widziałem go wiele razy w takich rolach w Ateneum. Dla mnie Łapiński stał się wręcz takim modelem, archetypem scenicznego czy telewizyjnego lokaja.
Karel pewnie wypowie się bardziej o samym przedstawieniu, dla mnie było poprawne, nie widziałem w nim źle zagranej roli. Ale też nie widziałem wystrzałowej kreacji. Więc ograniczam się do napisania o tym, na co ja zwróciłem baczniejszą uwagę.

_________________
...i zdanżam na czas proszę pana!
www.mariuszgorczynski.pl