Najnowszy film Juliusza Machulskiego jest w pewien sposób połączeniem dwóch wcześniejszych pozycji z jego dorobku. Mamy więc motyw zemsty który przywodzi nam na myśl debiut reżysera oraz historyczny, bezcenny, wręcz legendarny przedmiot wokół którego kręci się piętrowa intryga tak jak w późniejszym ,,Vinci". Pisałem przy innej okazji, że Machulski specjalizuje się w tworzeniu odrębnych, czasami wręcz fantastycznych światów, które jednocześnie czerpią i pewnym stopniu komentują rzeczywistość dookoła (Seksmisja, Kingsajz), czy też ingerencja jednego świata w drugi (Podróż w czasie), jak to miało miejsce w ,,Ile waży Koń Trojański" w mniejszym oraz w ,,Ambassada" w większym stopniu. Ale przecież i w tych fabułach z pozoru dziejących się w normalnych okolicznościach, rzeczywistość jest dosyć umowna (oba Vabanki, Kiler). Nie inaczej jest w ,,Volcie" której akcja rozgrywa się w Lublinie, pokazanej w pocztówkowy sposób, dodajmy. Zabawa w kino trwa, ale czy jest zabawnie...niestety średnio. Może niektóre momenty, pojedyncze teksty typu "kierownik kuli ziemskiej". Chyba najśmieszniej wypada cały wątek polityczny, na przykład rozmowy postaci granej przez Jacka Braciaka ze swoim spin doctorem czyli "tytułowym" bohaterem, czy odniesienie do pewnego głośnego incydentu. Mówię tu o odpowiedzi polityka na pytanie czy zna pewien dramat jednego z największych polskich poetów

. Z kolei w wywiadzie ze znaną dziennikarką, jego słowa "to się jeszcze okaże" na temat Mieszka I, piją do zakusów obecnie rządzącej ekipy na stworzenie jedynej słusznej wersji historii. Uśmiechnąłem się też przy wspomnianej przez Holta lekcji/wykładu.
Sama intryga bardzo wymyślna,a do tego niezbyt przekonująco jest to wszystko przedstawione. Ciężko uwierzyć, że Bruno Volta za każdym razem reaguje tak jak jak to sobie wymyśliły bohaterki. Zawiłości i nielogiczności w tej historii to jedno. Druga sprawa to Wiki i Aga, moim zdaniem tak sobie zagrane przez Olgę Bołądź i Aleksandrę Domańską. Szczególnie pierwsza postać wypada jakoś bezbarwnie jak na jej rolę w całej historii. Odniosłem wrażenie jakby aktorka niespecjalnie uwierzyła w swoją postać. Reasumując, niby coś się dzieje na ekranie, ale jakoś to wszystko wypada nijako. Biorąc pod uwagę przedostatni film reżysera, postęp jest, ale hasło "Król komedii jest tylko jeden!" jakie możemy przeczytać na płycie z filmem jest jak na razie cały czas nieaktualne.
Reżyser nie byłby sobą gdyby nie umieścił jakiś cytatów z kina, smaczków. Koledzy wcześniej wspomnieli o nazwisku Krone, ja jeszcze wyłapałem inne znane z polskiego filmu nazwisko, a mianowicie epizodyczna postać grana przez Jana Monczkę nazywa się Stanisław Wiaderny, co przywodzi nam na myśl głośny debiut Władysława Pasikowskiego przy którym przecież Juliusz Machulski był producentem. Oprócz tego mamy na przykład w jednej ze scen afisz z przedstawieniem teatralnym w jego reżyserii.
3,5/10