Rafał, dodaję "Godzinę za godziną" do kategorii "Chcę obejrzeć", też właśnie lubię takie klimaty, choć w sumie nie wiem dlaczego.

Bardzo też lubię stare kroniki filmowe, jakkolwiek propagandowe by nie były, nie denerwują mnie (jak zazwyczaj prezentacje poglądów przeciwnych do moich), ale uspokajają.

Podobnie jest ze wspomnianym już przeze mnie filmem "Chleba naszego powszedniego" Zaorskiego - historia o ojcu i synu, którzy przeprowadzają się ze wsi do miasta w poszukiwaniu pracy, zachowując przy tym swoje tradycyjne zwyczaje i poglądy. W sumie naiwna opowiastka, ale bardzo ją lubię. (Co ciekawe, obejrzałem ten film w telewizji tego samego dnia co amerykański film "Nasz chleb powszedni", który opowiada o czymś dokładnie odwrotnym - o grupie miastowych, którzy, nie radząc sobie z miejskim życiem, zakładają komunę na wsi

). A "Siedem czerwonych róż" uważam za film bardzo dobry ze świetną rolą Maklakiewicza, którego zresztą odbieram trochę jako taki symbol lat 70. w Polsce.
"Sam pośród miasta" to również film, który bardzo lubię, właśnie za ten klimat. Jest to oczywiście klimat lat 60., a nie epoki Gierka, więc to dwa różne światy, ale obydwa mimo wszystko jakoś mi odpowiadają. Ten film jest dosyć poetycki i ma bardzo ładne zdjęcia, szczególnie Warszawy nocą, z tymi reflektorami samochodów, neonami itd. Niby nie jestem warszawiakiem, ale szkoda mi się robi na myśl, że to miasto zostało tak (powiedzmy sobie szczerze) zeszpecone różnymi reklamami wielkopowierzchniowymi, przaśnymi banerami itp., dlatego chyba najładniejsze jest w nocy, kiedy przynajmniej części tego wszystkiego nie widać.

W podobnym klimacie jest też przecież jeden z moich ulubionych od dawna filmów "Rozwodów nie będzie" Stawińskiego - też w sumie film szerzej nie znany. Natomiast wydaje mi się, że ma on niezaprzeczalne walory komediowe, a poza tym oczywiście przybliża nam trochę obraz Warszawy lat 60. Przy tej okazji przypomniał mi się też film "Ich dzień powszedni" Ścibora-Rylskiego, również rozgrywający się w Warszawie, również z Cybulskim i również z elementami komediowymi. Za pierwszym obejrzeniem trochę mnie znudził, co ciekawe za drugim nawet mi się spodobał, co nie zdarza się zbyt często z tymi drugorzędnymi produkcjami.
Trochę inny jest wymieniony przeze mnie wcześniej film "Banda" Kuźmińskiego - przede wszystkim jest raczej nieznany i, cóż, nie jest zbyt dobry.

Opowiada o chłopcach z poprawczaka, którzy dostają szansę na pracę w stoczni gdańskiej. W sumie standardowa robotnicza retoryka. Mamy tutaj próbkę tego nadmorskiego klimatu, obecnego też w wielu innych filmach z tamtego okresu, np. "Jutro Meksyk", "Zakochani są między nami". To był trzeci film jaki obejrzałem podczas mojego okresu zainteresowania kinem polskim (po "Kolorowych pończochach" i "Małych dramatach"), wybrałem go głównie ze względu na zbieżności w ekipie filmowej z "Kolorowymi pończochami" - Kuźmiński był drugim reżyserem przy tym filmie, oprócz tego Ci sami twórcy muzyki, zdjęć i paru tych samych aktorów. Niby nie jest to mocny film, ale mam do niego sentyment.