Epizod z "Co mi zrobisz..." należy do moich ulubionych w polskim kinie, a jeżeli chodzi o komedie, to chyba nawet uznałbym go za ulubiony - jest prawdziwie fantastyczny. Z drugiej strony, ilekroć go oglądam - a zdarza się to nierzadko - mam uczucia mieszane, bo zdaję sobie sprawę, że to ostatnia filmowa rola aktora, który nawet nie dożył premiery i zmarł przeżywszy niewiele ponad 60 lat. Tak więc zawsze się uśmiecham widząc tę słynną scenę, ale mój uśmiech jest nieco smutny.
Piłsudski Duszyńskiego jest znakomity, choć mój prywatny numer 1 wśród aktorów, którzy zagrali Marszałka to Ryszard Filipski w "Zamachu stanu". Obaj panowie podeszli do swoich zadań nieco inaczej, do tego Filipski miał dużo większe pole do popisu, podczas gdy postać Duszyńskiego jest zaledwie poboczna. Tak czy inaczej zarówno jeden, jak i drugi spisali się bez zarzutu.
Pamiętam Duszyńskiego jeszcze z "Dwóch godzin", zagrał też w latach 50. w paru "produkcyjniakach", ale na szczęście to zupełnie inne role dały mu miejsce w historii naszego kina.
Cytuj:
Ciekawe jest to o Rayzacherze, bo przecież jego epizodzik to jedno zdanie. Mnie jednak zawsze będzie się kojarzył z Knothem i pojedynkami z Niwińskim
Z kolei moje pierwsze skojarzenie z "Czarnymi chmurami" to Pietraszak i oczywiście Fetting. Rayzacher z tym serialem kojarzy mi się mniej - może dlatego, że za nim nie przepadam (za serialem, nie aktorem). Gdybym do "Czarnych chmur" wracał częściej, to pewnie też bardziej wiązałbym tego aktora z owym serialem.
Tak na marginesie: ostatnio oglądałem "Lunatyków", w których Rayzacher grał jednego z chuliganów. Musze przyznać, że wyglądał tak samo jak w filmach z lat 70. i 80. Czas mija, a on wciąż niemal niezmieniony fizycznie.
