Poszedłem za ciosem i po "365 dniach" obejrzałem ich kinowego rywala.
Jestem w sumie po tym filmie mocno zaskoczony.
Czym najbardziej?
No chyba tym, że w filmie o największej (chyba) gwieździe disco polo - prawie NIE MA disco polo. Serio

jest jakaś jedna piosenka, niestety nie jestem znawcą Akcentu, żeby wymienić jej tytuł. No i na napisach końcowych lecą "Oczy zielone" we fragmencie. I w zasadzie finito. Owszem, napisy wymieniają jeszcze inne tytuły wykorzystane, ale zdaje się są one podane jedynie w króciutkich wstawkach instrumentalnych i czysto ilustracyjnie. Dacie wiarę? To tak jakby w "Bohemian Rhapsody" nie było "Bohemian Rhapsody"!
Jeśli nie ma disco polo, to co jest? Ano dość ważna piosenka w filmie jest "Neverending Story" Limahl, zresztą Limahl pojawia się w epizodzie grając samego siebie. Mamy też piosenki Papa Dance, Bolteru a nawet Haliny Frąckowiak

taka niespodzianka.
Dobra, zostawmy już ten soundtrack, zajmijmy się samym filmem. Jakbym miał go skwitować jednym zdaniem, to napisałbym "da się obejrzeć". Myślałem, że będzie gorzej.

Całkiem nieźle jest pokazana polska prowincja, warunki w jakich disco polo się rodziło. Fajnie oddane fryzurki i stroje z tamtych lat, dobrze uchwycony klimat tych wszystkich remiz, festynów wiejskich.
Tu jedna dla mnie trochę zabawną rzecz - pokazana jest faktyczna niechęć innych subkultur młodzieżowych do discopolowcow, a naczelnym zarzutem jest "muzyka pedalska". A bawi mnie to, bo dziś, po latach, disco polo jest traktowane jako ostoja konserwatyzmu i przeciwstawiane "tęczowemu europeizmowi".

tempora mutantur...
Natomiast nie dowiemy się z tego filmu za wiele o fenomenie disco polo. To był zarzut wielu krytyków. Ale.... Czy to jest naprawdę taki fenomen? Bo wg mnie ten fenomen idealnie streszcza jeden dialog z filmu:
- Ja to wolę takie rzeczy jak Led Zeppelin...
- Co to jest? Da się przy tym pobawić?
- W muzyce nie chodzi zawsze o taniec, Zenek.
- Eee tam... Jak ja śpiewam, to ludzie tańczą i się im gęby uśmiechają. Człowiek po całych dniach zapieprza, w polu haruje, to potem chce pobawić się przy czymś radosnym.
I cała sprawa jak dla mnie. Czy to taki fenomen? Czy Martyniuk to taki ewenement? Chyba nie, skoro żeby sklecić scenariusz do filmu, trzeba było pożyczać epizody z życia innego discopolowca, lidera Bayer Full. Bo sam życiorys głównego bohatera jest - zwyczajny. I czlowiek też zwyczajny.
Zenka Martyniuka gra w filmie dwóch aktorów - młodego gra Jakub Zając, starszego Krzysztof Czeczot. I pierwszy wygrywa mecz w przedbiegach, co lekko zaskakuje, bo Czeczot to świetny aktor, a tu jakoś się męczy w roli.
Natomiast Zając... Tu kolejna zagadka dla mnie. Bo aktor wcielil się w rolę Martyniuka znakomicie między innymi dlatego, że...bardzo słabo śpiewa

ma naprawdę marny głos

czy to był celowy zamysł reżysera? Aż się boję pomyśleć

ale za to jest dobry aktorsko w pozostałej części roli i tego trochę naiwnego prostego chłopaka z Podlasia pokazuje naprawdę sympatycznie. Największy plus filmu.
Mniej znani aktorzy w pozostałych rolach, zwróciłem uwagę na Karola Dziubę, który gra najlepszego przyjaciela głównego bohatera, Ryśka (Dziuba mignął wcześniej w roli Gorgonia w "Gwiazdach"). Najbardziej wyrazistą z postaci drugiego planu. Mocno bezbarwnie wypadają za to rolę kobiece - tak znana z filmów Rosłaniec Magdalena Berus jak i Klara Bielawka niczym nie przykuwają uwagi, ot, odegranie roli i wzięcie wypłaty.
Spokojnie można dać filmowi mocne 5,5/10. Moze moja łaskawość wynika z nieostyglych wrażeń po "365 dniach", ale tyle właśnie przyznaję
