Obejrzałem wczoraj i sytuuję się gdzieś pośrodku, tj. nie będę tak surowy jak Holt, ale też mniej wyrozumiały niż Krępak.
"Kurier" według mnie to film może nie zły, ale bardzo przeciętny. Wśród ról głównych czy nawet drugoplanowych trudno wskazać jakąś naprawdę wyrazistą czy wyróżniającą się. Tłokiński jest tak nijaki, że aż przykro momentami patrzeć, choć to może nie do końca jego wina, a bardziej scenariusza. Nowak w wykonaniu Tłokińskiego to nie postać z krwi i kości, ale niestety jakiś tekturowy posąg, który co i rusz sadzi komunały. Zupełnie nie tak wyobrażałem sobie tak ciekawą postać, jak legendarny "Kurier z Warszawy". "Jack Strong" wielkim filmem również nie był, ale niosła go chociażby dobra rola Dorocińskiego. Tłokiński "Kuriera" nie niesie absolutnie. Nie wiem swoją drogą dlaczego Pasikowski zdecydował się akurat na tego aktora. Może dlatego, że płynnie mówi w paru językach, co akurat przy roli tego typu jest niezaprzeczalnym atutem.
Zastanawia mnie też, po co angażować takich aktorów, jak Zamachowski, Woronowicz, Baka, Bonaszewski czy Małecki, jeżeli nie daje się im praktycznie żadnych szans do wykazania się swoimi umiejętnościami. W jakim celu oni w ogóle są na ekranie, skoro ich występ ze względu na kiepski scenariusz jest tak bezbarwny? O Patrycji Volny Krępak napisał to samo, co sądzę i ja.
Jeśli zapamiętam z "Kuriera" jakichś aktorów, to będą to ci, którzy wystąpili w epizodach, czyli wspomniany już R. Królikowski, C. Pazura, ale także Frycz i Suchora. A z pewnością nie o to chodzi w przypadku filmu o tak nietuzinkowej postaci.
Liczyłem na wywołujący emocje film historyczny, który pokaże Nowaka i sytuację, w której działał on i w jakiej znalazła się Polska, w sposób intrygujący, nieszablonowy, a niestety otrzymałem sprawnie zrobioną czytankę z bardzo słabymi dialogami. Muzyka? Jakaś jest, ale strasznie sztampowa.
Ostatnia scena, a w szczególności końcowe ujęcie, są w sumie ładne i jest w nich jakaś wewnętrzna prawda o polskim losie i powstaniu warszawskim. Cóż z tego, gdy tak jak wspomniał Holt, jest ona jednocześnie niezamierzenie śmieszna
.
Moja ocena to 5/10. Dlaczego nie niżej? Bo film jest jednak przyzwoicie zrealizowany i nienużący, z kilkoma dobrymi scenami (np. początkowa, czy też partyzancka sekwencja na wsi). Nie licząc nieznośnie sztucznego widoczku Londynu i katastrofy samolotu w Brindisi, to pod względem technicznym też nie jest tak źle. W przeciwieństwie do Holta uważam, że jakiś klimat Warszawy w przededniu powstania udało się mimo wszystko w miarę przekonująco wykreować, choć ograniczenia budżetowe spowodowały, że idealnie oczywiście nie jest.
I jeszcze taka drobna uwaga na koniec. Po raz kolejny w polskim filmie pokazuje nam się ciepły i słoneczny dzień wybuchu postania. To oczywiście utrwala romantyczny mit. A przecież wystarczy zajrzeć choćby do "Pamiętnika z powstania warszawskiego", by wiedzieć, że 1 sierpnia 1944 roku był pochmurny i jak na lato dość chłodny! No ale w tym wypadku prawda historyczna nie prezentowałoby się tak efektownie w kinie, bo przecież "umierali w słońcu"...
P.S. Film obejrzałem w multipleksie. Pora wczesnopopołudniowa w sobotę, może 1/3 miejsc zajęta. Przed filmem oczywiście reklamy i zwiastuny (przeważnie różnych infantylnych produkcji o superbohaterach). Moją uwagę zwróciła zwłaszcza zapowiedź "Miłości i miłosierdzia" o siostrze Faustynie. Zanosi się na niezły gniot! Ludzie koło mnie wręcz śmiali się pod nosem widząc amatorszczyznę wyzierającą z każdego kadru i aktorstwo rodem z "Ukrytej prawdy". Film jest reklamowany jako "prawdziwa historia siostry Faustyny". Pomijam już kwestię, czy można mówić o prawdziwej historii w kontekście opowieści o osobie, która miała "objawienia". Jeżeli jednak twórcy promują swój film w ten sposób, to oznacza to, że "Faustynę" Jerzego Łukaszewicza z dobrą rolą młodej Doroty Segdy mamy uważać za historię nieprawdziwą,a może nawet - o zgrozo!- za opowieść fantastyczną?
