W zasadzie ze wszystkim, co napisaliście, zgadzam się.
Kolejny film przywołujący nostalgię za PRL-em. Tak się składa, że również w ostatnich dniach oglądałem serial „Brokat”, dość mocno stawiający na nostalgiczny obraz tamtych czasów. O ile jednak tam mamy do czynienia z serialem w formie teledysku dla młodszych widzów, o tyle tutaj film wygląda, jak ulepiony z kilkudziesięciu widokówek z lat 70. i 80 (Ikarus, saturator, fotele Chierowskiego, puste, choć czyste blokowisko, błyszczący nowością mały fiat itp.).
Ale, pomijając tę opisową powierzchowność i na moje oko - sztuczność, to są jeszcze inne mankamenty tej widokówkowej rzeczywistości. I dlatego to nie jest dobry film. Główny bohater, grany zresztą świetnie, przez Adama Woronowicza, jest w opinii swojej żony (Kinga Preis) życiowym fajtłapą, nie umiejącym nic załatwić, niczego ekstra kupić. W jej mniemaniu głównie dlatego ich rodzina żyje bardzo skromnie, a w każdym razie dużo skromniej od brata. Swoją drogą mamy tu kontrast aż do karykaturalnej przesady (ach te owoce morza na eleganckich stołach w PRL-u

). Chyba chodziło o to, żeby było śmiesznie.
Sama żona głównego bohatera jest bardzo aktywną działaczką Solidarności, ze wstrętem odnoszącą się do władzy i wszelkich przejawów oportunizmu, chociaż później... No właśnie, to jak w końcu? Płyniemy z prądem, kombinujemy, czy wręcz przeciwnie - walczymy z godnością, a jednocześnie poniżamy męża, który nie jest kombinatorem? Mnie ten wątek filmu zgrzyta i to bardzo.
Co jeszcze mi nie pasuje? Elżbieta i Tadeusz mieszkają w bloku, ale kiedy okiem kamery oglądamy ich mieszkanie, bardziej przypomina jakieś lokum w przedwojennej kamienicy. Zaskakuje szeroki przedpokój (!) (każdy, kto mieszkał lub mieszka w bloku z lat 70., pamięta jak ciasno jest w tym miejscu, zwłaszcza kiedy powiesi się kilka zimowych kurtek na wieszaku), a także dość przestronny duży pokój, nie przypominający raczej ściśniętego pokoju w bloku. A jest tam i meblościanka, i kanapa, i fotele. Być może to kwestia ujęcia kamery, a jeśli tak, to poważny błąd realizatorski. Ale jeśli nie, to mam podejrzenia, że zarówno w przypadku mieszkania blokowego Elżbiety i Tadeusza, jak i willi ich szwagrostwa zdjęcia kręcono w studiu lub w jednym, tym willowym miejscu. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie. Zmieniano tylko wyposażenie.
Można by się przyczepić jeszcze do paru drobiazgów, takich np. jak sterylnie czyste, prosto ze współczesnego garażu (pardon, z myjni) samochody, Zalew Wiślany, udający Balaton (po co?).
Sama akcja jest sklecona jakby na siłę. Tak, jakby reżyserka usiadła przy zdjęciach i widokówkach z dzieciństwa i postanowiła ulepić z tego historyjkę na zasadzie skojarzeń: maluch – wakacje - Budapeszt – gulasz - przemyt itp. Miało być trochę dowcipnie, trochę nostalgicznie. Wyszła z tego jakaś taka lekka, ale naprawdę mało pomysłowa historia. Ja w każdym razie tego nie kupuję.
3/10